Jako dziecko byłam bardzo wrażliwa – często płakałam i wzruszałam się, kiedy po rozpoczęciu pracy zawodowej byłam z czegoś niezadowolona. Łzy cisnęły mi się do oczu, a ja nie umiałam ich pohamować, nie umiałam w zdrowy sposób podejść do swoich emocji. Nie wiedziałam, dlaczego tak reaguję. Miałam niską samoświadomość siebie.
Kiedy wkroczyłam na ścieżkę rozwoju osobistego, popadłam z kolei w drugą skrajność – przez 1,5 roku nie płakałam w ogóle. Nie umiałam. Złość, wzruszenie i żal zamykałam w sobie.
Byłam dumna z siebie, że skończyłam z „panią płaczką” w swoim życiu. I to był cholerny błąd.
„Nie płacz”.
„Rozczulanie nic Ci nie da, trzeba iść dalej”.
„Nie złość się”.
„Tak nie można się zachowywać”.
„Nie śmiej się tak głośno, ludzie na Ciebie patrzą.”
Powyższe zdania wypowiadamy do siebie, mówimy innym dorosłym, przekazujemy dzieciom, bo NIE WOLNO okazywać EMOCJI!
Emocje to MY!
Emocje pojawiają się w nas w każdym momencie życia. Emocjami możemy nauczyć się zarządzać. Ja nauczyłam się w ten sposób, że odcięłam się od tych, które – jak sądziłam – przeszkadzały mi, w rezultacie odcięłam się od samej siebie, od sygnałów swojego ciała.
Chce Ci przybliżyć jedną z perspektyw emocji.
Emocje to takie sygnały z Twojego wnętrza, które mają za zadanie powiedzieć Ci coś ważnego, niosą wiadomość dla Ciebie. W zależności od sytuacji emocje bywają bardzo zróżnicowane – mogą wyrażać zadowolenie, zachętę: „rób tak dalej”, „robisz świetną robotę”, przekonanie: „jesteś kochana”, „jesteś wartościowa” lub wręcz odwrotnie: „nie dbasz o siebie”, „za krótko śpisz”, „to nie ten kierunek Twojego życia”, „podejmij decyzję”, „zła decyzja”, „trzeba zmienić sposób realizacji”, „odpocznij”, „wyjedź na wakacje albo zachęcać: „poczytaj książkę”, „namaluj obraz”, „spotkaj się z przyjaciółką” itp.
Jak pracować z emocjami?
Złość, miłość, radość, smutek, uczucie żalu, frustracja – to emocje, przekaźniki informacji na temat tego, co się dzieje w Twoim życiu oraz czy realizujesz swoje potrzeby czy nie.
Oglądałam ostatnio „W głowie się nie mieści” – bajkę dla dzieci (niby), uświadamiającą, jak funkcjonujemy i co się dzieje, kiedy hamujemy swoje emocje, kiedy kierujemy się na siłę tylko jedną z nich. SMUTEK to jeden z głównych bohaterów, niechciany przez innych. W pewnej chwili RADOŚĆ narysowała smutkowi okrąg, w obrębie którego mógł się poruszać, by nie mieszać w życiu dziewczynki.
I ja kiedyś narysowałam sobie taki okrąg, by nie dopuszczać smutku do głosu.
Zapłaciłam epizodem depresyjnym w swoim życiu.
Polecam Ci obejrzenie tego filmu!
Żyjemy w czasach, kiedy dobrze widziana jest energia, entuzjazm, pozytywne nastawienie, hip hip hura! Bycie entuzjastycznymi, pozytywnymi, szczęśliwymi to zaledwie jedna z perspektyw, czy jednak tylko tak wygląda życie? Życie to sinusoida, jak rytm serca w zapisie EKG, mówiący o tym, że żyjemy.
Jest pora pracy, pora odpoczynku, pora witania, żegnania, pora nowego i starego, pora radości i smutku – i jeśli nie ma w naszym życiu miejsca na własne emocje (tłumienie ich tylko pogarsza sprawę), to dzieje się źle.
Emocjonalna huśtawka też z czegoś wynika.
Równowaga emocjonalna – czy istnieje coś takiego?
Jak teraz pracuję z emocjami?
Kiedy pojawia się dana emocja – przyglądam się jej, próbując odgadnąć, co chce mi powiedzieć, z jakiego powodu „wyskoczyła” właśnie teraz. Szukam potrzeb, ważnych dla mnie potrzeb, które gdzieś ominęłam, których nie doceniłam, których nie zrealizowałam. A przede wszystkim – jestem przez jakiś czas w tej emocji.
Kiedy czuję radość – śmieję się głośno.
Kiedy czuję wzruszenie – lecą mi po policzkach łzy i uśmiecham się.
Kiedy czuję wdzięczność – rozpływam się w tym uczuciu.
Kiedy czuję złość – krzyczę (idę do lasu, żeby nikogo nie przestraszyć).
Kiedy czuję smutek – płaczę i nie pocieszam się na siłę.
ZAOPIEKUJ SIĘ SOBĄ!
Dlaczego? Kiedy zaopiekujesz się swoją emocją, dasz jej ujście, pojawi się kolejna, bardziej stabilna, nie tak skrajna (w skrajnych emocjach podejmujemy niewłaściwe decyzje, zazwyczaj żałując ich potem)…
Kiedy słucham swoich emocji, kiedy sprawdzam i realizuję swoje potrzeby, czuję, że żyję w równowadze, w zgodzie sama ze sobą – jest spokojniej, radośniej, bez ciągłego napięcia i presji…
Byłam i jestem strasznie wrażliwa. Przez pewien czas zablokowałam sobie tą wrażliwość. Odżyłam, mogłam poruszać się swobodnie po dzisiejszym pragmatycznym świecie. Ale to było chwilowe, bo zablokowałam sobie wszystko, m.in. nie potrafiłam się już cieszyć z chwili, uśmiechałam się coraz mniej. A emocje w środku gromadziły się bez możliwości ujścia. Od kilku miesięcy wracam na drogę okazywania emocji. Ciężko jest bo nagle zalewają taką lawiną że nie wiadomo co zrobić i z którą. Co jednak jest piękne w tym, to znów świat nabrał barw, a napięcie które spowalnia dopada mnie coraz rzadziej.
Magda, gratuluję! To o czym napisałaś, jest mi bardzo bliskie, a nagroda wspaniała kiedy świat nabiera barw :) Ale wiemy doskonale, że to nie świat nabiera tych barw, to my stajemy się barwne i przez ten pryzmat odbieramy barwny świat :)
Emocje potrafią zalać lawiną po tym kiedy je zblokujemy, ale to kolejny etap, po którym nastąpi kolejny.
Też miałam swoje kółko dla smutku. Ja nie bywałam smutna i zawsze sobie radziłam. Tylko, nie wiedzieć czemu, jakoś tak coraz więcej rzeczy mnie złościło. Teraz wiem, że pod tą złością były wszystkie tłumione emocje. Teraz ich nie tłumię, jestem sobą i… jestem permanentnie szczęśliwa:) Nawet, kiedy jestem smutna, kiedy się złoszczę, kiedy mam wątpliwości, kiedy chwieje się moja wiara w siebie – ponad tym wszystkim jest szczęście. Bo to nie euforia i sielankowość, jak kiedyś myślałam. Emocje są chwilowe, szczęście jest stanem, więc jest stabilniejsze. I jest silnie związane z wdzięcznością. Bez wdzięczności wręcz nie ma szczęścia! Jak mam nie być szczęśliwa, kiedy w każdej chwili mam powody do wdzięczności? No nie da się, po prostu się nie da :) Czasami śmieję się „za głośno”, czasami płaczę i słyszę: nie płacz, lepiej nie płakać. Pytam wtedy: lepiej? dla kogo? Na pewno nie dla mnie. Śmieję się, kiedy mi wesoło. Płaczę, kiedy mi smutno. Przeklinam, kiedy się złoszczę (jak jestem sama, to głośno). I za nic nie chciałabym wrócić do kółka. Niedawno nawet moja wieloletnia znajoma zdziwiła się, że miewam gorsze dni. Powiedziała, że nie znała mnie od tej strony. Odpowiedziałam, że wiedziała tyle, ile jej pokazywałam, teraz ma okazję zobaczyć więcej. Smutna Inga to wciąż ja.
I dobrze mi z tym:)
Magdalena – trzymam kciuki! Jak już emocje się wyleją, to sytuacja się ustabilizuje. A trzymanie emocji w sobie można wyeliminować poprzez bycie autentyczna, szczerą osobą, która mówi to, co myśli i czuje.
Justyno, w Twojej opowieści o płakaniu i wrażliwości odnajduję siebie. Zabrzmi to może groteskowo, ale zdarzało mi się płakać, oglądając film dokumentalny o lisku z wodogłowiem, albo wzdychać ze smutkiem, gdy na wycieczce koleżanka opowiadał mi, że dana roślinka jest blada, bo nie ma chlorofilu. Teraz, jak to piszę to też śmieję się w duchu, że potrafię aż tak się wczuć – reagować emocjonalnie na świat przyrody :).
A co do pracy z emocjami, to podoba mi się, jak to klarownie wyłuszczyłaś. Dodam od siebie tylko tyle, że ta praca nad emocjami to w gruncie rzeczy nic-nie-robienie-z-nimi, poza ich przeżywaniem. O ile z myślami i przekonaniami warto pracować w ten sposób, że się je zmienia, o tyle przy emocjach potrzeba przede wszystkim zatrzymania się nad nimi, akceptacji. Nie ma co kombinować przy tych sygnałach z wnętrza, tylko po prostu przyjmować, czytać informację o stanie zaspokojenia potrzeb i dopiero przy zaspokajaniu potrzeb znowu aktywnie działać.
Nie było to łatwe, ale tak jak Ty Justyno nauczyłam się żyć ze swoimi emocjami. Kiedy byłyśmy małe nikt nie pokazał nam jak radzić sobie z emocjami, nasi rodzice tego nie potrafili, nie byli więc w stanie przekazać nam tej umiejętności. Nauczenie moich dzieci akceptowania i wyrażania emocji jest chyba dla mnie jednym z największych wyzwań.
Justyna, jakże chciałabym Ciebie teraz uściskać! :) Jestem zdania, że jak się nie zadba o siebie w kryzysie od razu, to dochodzi do wyhodowania demonów. Takie upychanie emocji po kieszeniach kończy się tym, że przychodzi jakaś iskra (i wtedy nie musi być nawet duża) i dochodzi do wybuchu wszystkiego. Ja tak miałam po pierwszym półroczu LZ. Upychałam garściami, zaciskałam zęby (i pośladki ;) ), mówiłam „to nic takiego” aż przyszła iskra. A ja zalałam się łzami i nikt nie mógł mnie uspokoić. Bo nie płakałam nad tą iskrą, tylko nad wszystkim innym, czego wcześniej nie pozwoliłam sobie opłakać. Od tamtej pory jak potrzebuję, to robię sobie Dzień Smutów ;) Zamieniam się w ludzką tortillę (czyt. zawijam się w koc niczym w kokon) i mogę robić wszystko to, na co ma ochotę moje wewnętrzne dziecko. Dopiero po tym etapie, przechodzę do analizy i myślenia nad rozwiązaniami.